Prezydencja na lotnisku – dzień XI

Dziś siedzę prawie cały czas sama. Po 18:00 mam poznać nową koleżankę. Ten odcinek sponsoruje moje bezgraniczne zdziwienie wyrażane sformułowaniem „że co??”.


Generalnie nie mam nic do roboty, bo… są wyloty. Jak już wszyscy zdążyli się (mam nadzieję) zorientować, w takich dniach nic się nie dzieje. Więc siedzę i nadrabiam zaległości w pisaniu.


Bilans dnia do godziny 18:00 wyglądał tak, że napisałam zaległe dwa odcinki i zaczęłam oglądać film na komputerze. W końcu i tak nikt się mną nie interesuje, więc co mi tam.


Po 18 następuje zwrot wydarzeń – przyjeżdża Ania. I tu niespodzianka, bo na dzień dobry próbuje się mnie pozbyć (że co??). Mówię, że dziękuję, ale wieczorem jestem umówiona na imprezę, więc i tak posiedzę do 20:00 i stąd jadę prosto na zabawę. Tak na marginesie to urodziny męża koleżanki, ale okazał się to przy okazji mini zlot wolontariuszy i wiele sobie obiecuję z tej zabawy.


Nie wiem po co zawracam sobie głowę tłumaczeniem pannie jak wygląda nasza praca, ale skoro mam z nią jeszcze jeden czy dwa dni spędzić, to wypada się podzielić informacjami. Niestety po jej minie nie można wnioskować czy się jej to podoba, czy nie. Nie wiem nawet czy zarejestrowała co do niej mówiłam. Nadal próbuje mnie skłonić do powrotu do domu, żebym ją tu zostawiła samą (że co??).


Przychodzi czas poznania życia koleżanki. Dowiaduję się, że studiuje prawo i jej powołaniem jest posada w UE ze specjalizacją w prawie europejskim. Dowiaduję się również co nieco o moich studiach, czując się jakbym niechcący wpadła w morzu na meduzę. „Sama rozumiesz, że moje prawo jest wymagające. To nie takie proste jak np. Kulturoznawstwo” (że ja się pytam co??).


Podchodzi do nas turysta. Żartuje z nami chwilę po angielsku i stwierdza, że kiedyś pracował robiąc coś dla Unii Europejskiej. Koleżanka doznaje zachwytu i znika męczyć biedaka przez 10 następnych minut rozmową i zapewne zbieraniem doświadczenia. Nie wiem, nie interesuję się tym, ponieważ muszę ogarnąć listy przylotów na jutro i zaplanować sobie dzień.


Jutro przylatują pieszczotliwie określane przez wszystkich „Ryby”, czyli Departament ds. Rybołówstwa w Ministerstwie Rolnictwa. Dostaniemy więc zapewne pomoc, bo to jedyne dobrze zorganizowane ministerstwo podczas tej Prezydencji.


W sumie mam poranną zmianę z Magdą, ale wolałabym być wieczorem, bo wtedy COŚ SIĘ DZIEJE. No i to ostatnia zmiana Agnieszki, więc też bym nie chciała tego przegapić. Ale z drugiej strony nie chcę stracić dnia z Magdą… Wyjście jest tylko jedno. Piszę do Ani, z którą ewentualnie mogłabym się zamienić (nie, nie z koleżanką, z którą właśnie się męczę). Okazuje się, że Ania jedzie na wycieczkę i nie pasuje jej zamiana.


Wpadam na szatański pomysł! Przecież można zrobić tak, żeby wilk był syty, owca cała, a pastwisko nie ruszone! Pomysł jest taki, że przychodzę rano na swoją zmianę i bawię się z Magdą. Potem zostaję na zmianie Ani i cieszę się doborowym towarzystwem Agnieszki, a tym sposobem Ania ma cały dzień na wycieczkę i nie musi tu wracać. Oczywiście o swoim pomyśle nie informuję nikogo z MSZ-tu, bo skoro nie wykazują zainteresowania nami na co dzień, to co im robi za różnicę która twarz ile siedzi i o której. Miały być dwie i będą dwie na każdej zmianie.


Następuje radosny koniec po telefonie do Asi. Koleżanka Ania ma zadziwiającą właściwość – potrafi zachęcać zniechęcając. Sugeruje, że może mnie podrzucić kawałek samochodem, ale z takim wyrazem twarzy i intonacją, jakby jej własny pomysł był jej nie w smak. Koniec końców pomysł nie wypala, ponieważ jej samochód został na Morenie, a przesiadając się z nią wyjdzie mi czasowo tak samo jakbym jechała do końca 210.


Nie ważne! Zapominamy wszystko co złe, bo teraz czas na zabawę z wolontariuszami!!

 

Agnieszka Borkowska

Projekt i wykonanie: Mehowmy