Prezydencja na lotnisku – dzień X

Dzisiejszy odcinek sponsoruje literka K, jak Kibelek… Ale, ale – dla porządku od początku.

Dziś spotykam Magdę. Po pierwszych minutach stwierdzamy, że to złośliwość losu, że nie trafiłyśmy na siebie wcześniej! Obejmujemy stanowisko i ze zdziwieniem odkrywamy, że ktoś do nas dzwoni! Niesamowite, po raz pierwszy ktoś zadzwonił na nasz telefon! TO on działa w ten sposób?

Dowiadujemy się, że:

a) nasi dzisiejsi delegaci zostaną odebrani z płyty, ale my mamy siedzieć tutaj, na wszelki wypadek, gdyby ktoś im uciekł i wtedy będzie potrzebował pomocy w dotarciu do Sopotu,

b) mamy do odebrania Panią Pauline Jakąśtam, która właśnie wylądowała samolotem o 9:15 i mamy ją odprowadzić do samochodu.

Wszystko fajnie by było, gdyby nie to, że na tablicy nie ma lotu o 9:15. Jest jakiś lot o 10:15 i Ryanair o 9:25, ale kto z delegacji będzie latał tanimi liniami?! Dzwonimy jeszcze raz, żeby dowiedzieć się którym samolotem. Mamy informację, że to jednak Ryanair. Pędzimy z kartką z logo Polskiej Prezydencji na drugi koniec lotniska do wyjścia Non Schengen, żeby odebrać Panią. Przy odrobinie szczęścia nie wyszła jeszcze z samolotu. Ma być blondynką o krótkich włosach. Okazuje się brunetką, ale włosy faktycznie ma krótkie. Prowadzimy ją do auta zabawiając po drodze pytaniami o lot i samopoczucie. Chyba jest zadowolona.

Ranek zaskakuje nas również wizytą Alicji z RCW. Ala z lekkim opóźnieniem, ale odwiedza nas, żeby na własne oczy przekonać się jak tu żyjemy na tym lotnisku. Mam wrażenie jednak, że bańka mydlana pękła… Staramy się jednak żartem pokryć te złe wieści, z jakimi konfrontujemy bogu ducha winną dziewuszkę. Kiedy odjeżdża to nawet trochę mi przykro, bo widać, że się przejęła. Może nie trzeba było mówić, jak tu czasem jest paskudnie? Cóż, jeśli nie będę miała o czym pisać i znajdzie się takie zapotrzebowanie, to na pewno opowiem o „mrocznej stronie lotniska”.

Postanawiamy zjeść śniadanie, ale kanapki będą robili dopiero za 30 – 60 minut. Ok., to wracamy. Nagle materializuje się nam tu jakiś Pan w garniturze i oznajmia, że jest Hendrik i miał być po południu, ale na lotnisku w Niemczech znalazł wcześniejszy lot i oto jest 😀 Hurra, fanfary, dla Henryczka! My też się cieszymy, że Pan Hendrick miał taki pomysł! Po standardowej porcji tłumaczenia zdecydował się na taksówkę. Chociaż nie rozumiem, czemu nie chciało mu się zaczekać tych zaledwie 6 godzin na swoją delegację. Przeprowadzamy kolejny zwiad na kanapki. Po 2-óch godzinach bułki JUŻ stygną wyjęte z pieca. Prosimy, żeby nam odłożyła dwie. W sumie to nie jest źle, może zrobią je przed końcem naszej zmiany? Magda z żalem stwierdza, że chciała zjeść śniadanie, nie obiad, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.

Wracamy na stand a tu niespodzianka! Stoi sobie jakieś Pan ubrany w dżinsową kurteczkę na koszulce polo i oznajmia, że jest Claus z delegacji. O ludzie, jaka wtopa! Wstyd, żeby Pan musiał na nas czekać… Ale jego samolot wylądował 40 minut temu, spisałyśmy go na straty. Gdzie on był przez ten czas? W innej czasoprzestrzeni? Szczęśliwy to on nie był, ale kłopotów nam nie robił. Miałam takie wyrzuty sumienia, że poszłam do taksówkarza, żeby ustalić, czy Claus może płacić kartą i ile go wyniesie o tej porze taksówka do Sheratona. Niby nie powiedział nic i specjalnie nie dał odczuć focha, ale miny radosnej też nie miał i jeszcze dłuższą chwilę źle się z tym czułyśmy. Jak na złość oni zawsze przypałętają się, jak idziesz do łazienki czy po jedzenie, a jak cały dzień na tyłku kwitniesz i dostajesz „płaskodupia” to nikt się tobą nie interesuje…

Po południu to już w ogóle niespodzianka! Pracownicy zamknęli toalety na klucz. Może doszli do wniosku, że już nic się z nimi nie da zrobić i lepiej teren skażony zamknąć? Może ktoś doniósł Sanepidowi…? A może po prostu Panie sprzątaczki postanowiły się tam zamknąć i jakimś super tajnym środkiem odkazić teren? Obojętnie która opcja to by nie byłą, spowodowała tym niezłą falę konsternacji i pytań – oczywiście do nas przy Prezydencji, a nie do informacji.

Czekając na lot z Oslo podchodzi do nas dżentelmen. Pyta czy to dobre wyjście. Kiedy mówimy, że tak, jest zadowolony i z tej radości chce nas zabawić konwersacją. Pyta nas o co chodzi z tą Prezydencją. No więc Magda cierpliwie mu opowiada, o co w tym chodzi, a on pyta czym dokładniej MY na tym punkcie się zajmujemy. Stwierdzamy, że odbieramy i kierujemy delegacje do Sopotu. Na to Pan opowiada nam, jak kiedyś był, cytuję „Kulturalno – oświatowym” koniec cytatu, wycieczki ze Skandynawii. Pasjonujące było to, jak przeprosił nas że nam to opowie, ale „musiał wieczorem im zamówić panie do towarzystwa”. Czy to nie miała być jakaś aluzja do tych naszych delegacji…?

Ciekawostka – idzie sobie dziewczyna z rodzicami. Mijają nas i ona łamaną polszczyzną pyta co to jest ta Prezydencja? Magda dzielnie jej tłumaczy. A ona się uśmiecha i mówi „Gratuluję!” Odebrało nam mowę normalnie, ale było w tym coś miłego.

Na koniec rarytas, czyli garść statystyki! Stworzyłam na naszej zmianie „Statystykę głupich pytań”. Ogółem przyjęłyśmy trzech delegatów, jednak na nich przypadło 15 (może więcej) pytań, które nie leżą w naszej kwestii. Niekwestionowanym zwycięzcą jest pytanie „Gdzie jest inny kibelek, bo ten jest zamknięty”. Ogólnie słowo kibelek padło dziś z ust trzech podróżnych. Koniec końców wyszło, że na każdego delegata przypadło więcej niż 5 dziwnych pytań od podróżnych. Średnio słyszałyśmy głupie pytanie co 20 minut. I zachowaj tu człowieku powagę w takich warunkach.

 

Agnieszka Borkowska

Projekt i wykonanie: Mehowmy