Prezydencja na lotnisku – Dzień II

Dzień II. Zniechęcona wczorajszą nudą jadę z naładowaną baterią komputera z przekonaniem, że znowu obejrzę kilka odcinków serialu. Jak się miało okazać – było to błędne założenie…


Zajeżdżam na miejsce jak zwykle na chwilę przed 15:00. Wysunięcie biureczka, położenie na nim trzech kompletów mapek z rozkładami, kartki z logo prezydencji, wyłożenie komputera i siadam na krześle. Dzwonię do Asi, żeby zameldować się na stanowisku i pytam co mnie dzisiaj czeka. Mówi, że mam obok gdzieś rozkład shuttle busów, które zawożą gości do Sheratona, do Sopotu. Mam odczekać po ostatnim z pół godzinki i mogę jechać do domu.


O dziwo dziś Polacy mnie nie męczą swoimi pytaniami… Czuję się nagle jakaś samotna i zastanawiam się, czemu mnie nie lubią? Tylko sporadycznie podchodzi ktoś, kto pyta, czy z samolotu wyjdą tym wyjściem, ale nic poza tym. Nagle podchodzi do mnie dżentelmen w garniturze i zaczyna od „Hello”. Instynktownie zrywam się z miejsca na baczność, a on mi tłumaczy, że jest z delegacji brytyjskiej i nie ma zapewnionego transportu, ale powiedziano mu, że poinstruuję go jak dojechać do hotelu. No to się gimnastykuję i wysilam, ale jakoś udało mi się skierować go na właściwy tor. Ledwo wróciłam do swojego punktu, a tam już jeden jegomość czeka na mnie. Normalnie zamarłam. A pan spokojnie odwrócił się do mnie i mówi po polsku, że zapomniał numeru do swojego oficera łącznikowego i czy mogłam bym mu ten numer podać. Był przy tym tak uśmiechnięty i radosny, że nie mogłam się nie uśmiechać do niego. Po chwili okazało się, że Pan jest częścią delegacji belgijskiej i postanowił poczekać na swoją minister do wieczora. Chciał czekać na górze w poczekalni (o losie!), ale chyba do tego celu mamy salonik VIP. Tak więc zabrałam nadmiernie szczęśliwego życiowo delegata i pozostawiłam go w saloniku, by czekał na swoją oficer łącznikową.


Siedzę sobie na swoim miejscu, a tu zaskakuje mnie młoda dziewczyna w dżinsach z dużym bagażem. Myślę sobie, znowu maruda, ale ona mówi mi, że jest z jakiejś tam komisji i chciałaby dostać się do Sopotu. Pokazuję jej co i jak, przerażona przesiadką pyta o taksówkę. Coś mi nie leży więc pytam, czy podróżuje sama. I TU JĄ MAM!! Mówi mi, że owszem, bo jej minister przylatuje przed 20:00. Pytam skąd jest, a ona, że z Belgii! No to cudnie – pytam, czy nie chciałaby poczekać w saloniku z kolegą, ponieważ on będzie jechał razem z minister do Centrum Konferencyjnego. Zrobiła duże oczy i powiedziała, że chętnie jeśli może. Zaprowadziłam ją, zapytałam straż graniczną czy jest ok., i pozostawiłam w ich rękach.


Ja wracam do punktu. Na miejscu struchlałam widząc kobietkę i dwóch facetów, bo na dobrą sprawę nie wiem co mam robić jeśli nie są z Belgii. Nie mam listy osób przylatujących, ani takiej która by mówiła kogo mogę wsadzić do busa a kogo nie. Niestety delegaci też mi nie pomagają, bo ich ulubionym zwrotem zdaje się być „Nie wiem, powiedziano mi, że na lotnisku w punkcie udzielą mi wszystkich informacji”. Świetnie! Ja udzielam informacji na temat miast, mapek, dojazdów autobusami, pociągów i taksówek. Nie potrafię mu udzielić informacji czy on ma transport czy nie! Pani nie ma transportu i wykazuje niezadowolenie z faktu, że musi jechać przez miasto. Natomiast panowie mieli powiedziane, że dostaną busa do Sopotu. Ryzykuję i pytam, czy panowie byli by tak uprzejmi i zabrali ze sobą panią. Oni nie widzą problemu. Pytam, czy pani nie będzie przeszkadzało takie rozwiązanie. Z miny nic nie mogę wyczytać, bo wygląda jakby jej się odbiło coś niesmacznego, ale z entuzjazmem mówi, że chętnie dołączy, żeby nie jechać komunikacją miejską. Proszą jeszcze o eskortę do bankomatu i samochodu. Nie wiem czemu, ale czuję ulgę kiedy oddaję ich kierowcy. Życzę im udanego pobytu w Polsce i znikam jak mogę najszybciej, starając się nie biec.


Następne pięć przylotów modlę się, żeby już nikt nic nie chciał, bo został mi jeden bus do Sheratona, a w pamięci mam przylot Pani Minister Belgii… Dzięki opatrzności, nikt już nie chce nic ode mnie. Czekam do końca pakuję manatki, odmeldowuję się Asi i idę na autobus. Oddycham głęboko świeżym powietrzem zastanawiając się, czy na pewno dałam z siebie wszystko, ale dochodzę do wniosku, że tak. Każdemu starałam się pomóc jak mogłam i chyba każdy osiągnął swój cel podróży. W każdym razie nie dzwoniono do mnie z naganą.


Agnieszka Borkowska

Projekt i wykonanie: Mehowmy