Myślałam sobie, jak można wydać kilkaset złotych na jakiś festiwal, kiedy wszystkie piosenki mamy na youtube, wrzucie i bez problemu można je ściągnąć na komputer. Czy ludziom nie szkoda pieniędzy? Dojazd, jedzenie i inne przyjemności… Z chwilą kiedy dotarłam do Gdyni-Kosakowa zmieniłam zdanie o 180 stopni.
Na Open`er jechałam samochodem ze znajomymi i już na samej obwodnicy Trójmiasta wypatrzyłam tablice informacyjne z dojazdem na festiwal, potem wielki stand „Welcome on Heineken Open’er Festival” – napięcie sięgnęło zenitu. Jako, że na festiwalu miałam działać jako wolontariusz, musiałam przejść przez specjalne wejście, bramę techniczną. Z całym bagażem, na który składał się: namiot, śpiwór, karimata, worek z jedzeniem i walizka ustawiłam się w kolejce, abym mogła wejść na teren festiwalu. Kontrola pozytywna i teraz co…? Zostałam z tymi tobołami, a tu jeszcze pół kilometra do przejścia. Na szczęście udało mi się złapać stopa i szybko znalazłam się przy identyfikatorni. Tam spotkałam się z przedstawicielką WWF. World Wildlife Fund to organizacja ekologiczna o międzynarodowym charakterze, którą wspierałam jako wolontariusz. Przedstawicielka pokierowała mnie w odpowiednie miejsca. Teren festiwalu jest rozległy, więc przejście z jednego miejsca do drugiego z ciężkimi bagażami nie było łatwe, ale wreszcie po odebraniu identyfikatora i opaski uprawniającej do wejścia na pole namiotowe, mogłam się w końcu rozbić i urządzić. Okazało się, że dla wolontariuszy nie ma osobnego campingu, więc byłam ze znajomymi – super! Na polu namiotowym warunki – bardzo dobre. Kabiny prysznicowe, umywalki, toalety, punkty ładowania telefonów, a nawet bar.
Pierwsza noc:
Jeszcze przez rozpoczęciem Open’era, pełna integracja, muzyka z głośników, tańce, nowe znajomości.
Pierwszy dzień festiwalu:
Rozpoczął się bardzo miło, ku mojemu zdziwieniu na polu namiotowym rozdawano kawę, a z głośników w przerwach pomiędzy muzyką informowano o pogodowych zmianach. O 10 rano rozpoczęło się spotkanie wolontariuszy, gdzie odebrałam koszulkę i dowiedziałam się wszystkich szczegółów dotyczących naszych działań: zbieranie plastikowych kubeczków i oddawanie ich do punktów Eko. Było nas 40, a pracowaliśmy na dwie zmiany po 20 osób, pierwsza grupa od 17 do 22, druga od 22 do 3 w nocy. Tego dnia przypadła mi pierwsza zmiana, więc po pracy dołączyłam do znajomych. Koncerty odbywały od 16.30 do 3 w nocy na siedmiu różnych scenach, więc w zależności w którym miejscu pracowałam i tak słyszałam artystów. Wśród tłumu skakałam na koncercie Coldplay, The National i innych. Na terenie festiwalu były także różne atrakcje, kilka rozbudowanych punktów gastronomicznych, nagrody, konkursy, pokazy mody. Tego dnia było bardzo słonecznie, przed rozpoczęciem zbierania kubeczków, wybrałam się na plażę, na którą schodziło się stromym klifem. Tak urokliwego miejsca nad Bałtykiem jeszcze nie znałam, kamienie, wąski brzeg, drewniany pomost, delikatne fale morza oblewały stopy, chłodziły od mocnych promieni słońca.
Następne dwa dni:
Już nie były słoneczne. Zaczął padać deszcz, a ja bez płaszcza i kaloszy. No i co teraz…? Szybko zebrałam się i pojechałam do Gdyni Głównej po kalosze, a płaszcz dostałam od nowo poznanych na polu namiotowym koleżanek. Monika Brodka nie była nawet w stanie kontynuować koncertu, bo deszcz zalał instrumenty, ale pomimo to zakończyła a capella z uśmiechem na twarzy. Uznano, że ten koncert przejdzie do historii. Pogoda nie popsuła jednak rewelacyjnej atmosfery. Ulewa, nie przeszkodziła w dobrej zabawie i nie zepsuła humoru nikomu.
Ostatniego dnia festiwalu:
Powróciło słońce. Wszystkie ubrania, ręczniki i buty w końcu wyschły. Tego dnia pracowałam na druga zmianę, więc do 22 mogłam skorzystać z atrakcji festiwalowych. Wygrałam kocyk i mate słomkową w konkursie, byłam na masażu dłoni i pokazie mody. Mój czas przeplatał się z wolontariuszowaniem, gdzie poznałam ciekawe osoby i z całą pewnością ten kontakt szybko się nie urwie. Ciężko było się zdecydować jakie koncerty wybrać, a z jakich zrezygnować, grały tak dobre zespoły. Patrząc z boku widać było falę ludzi biegnącą z jednej sceny do drugiej, aby choć trochę posłuchać wszystkiego. Mnie też nie zabrakło w tym tłumie skaczących i tańczących fanów. Rano do 12 trzeba było opuścić pole namiotowe. Po czterech dniach intensywnego życia muzyczno-imprezowego nie było to łatwe.
Wyjeżdżając z terenu festiwalu:
Czułam ogromną radość, że tam byłam. Teraz wiem, że za rok mnie nie zabraknie. W 365 dni da radę uzbierać odpowiednią sumę, aby móc pojechać na Opene’ra. Po powrocie do domu słucham zespołów, które zapamiętałam i nie zdejmuję opaski festiwalowej. Do zobaczenia za rok na Heineken Open’er Festival!
A.C.