Wczoraj wieczorem dostałam wiadomość na Facebooku od Magdy, czy może nie przyjechałabym wcześniej. Jako, że lubię towarzystwo dziewczyn, chętnie na to przystałam. Tak więc dzisiaj jestem na lotnisku już przed 12:00.
Magda i Ania opowiadają mi historię o wzburzonej delegatce z Łotwy, która sieje popłoch. Podchodzi i mówi, że skąd jest. Nieopatrznie jednak Ania pyta dla pewności, co spotyka się z rozdrażnionym „puffaniem” delegatki oznajmiającej „I’m form Latria, i sit so difficult??” Ponownie mamy zagadkę, bo nie wiedzieć czemu przyjechała wcześniej niż reszta jej delegacji, oczekuje transportu i mimo, że ten stoi w gotowości, ona poczeka sobie na lotnisku, nie będzie siedziała w aucie. Brawo, bo spędzi tu niecałą godzinę jak dobrze zrozumiałam. Na szczęście kiedy zabiera kolegę i ładują się do Shuttla uśmiecha się do dziewczyn i jest zadowolona.
Oj, kierowcy naszych Shuttli to osobna już historia. Wiem, że ciężko było się dostać z castingu na pozycję oficera łącznikowego. Podobno wolontariusze w Urzędzie Marszałkowskim też nie mieli lekko (nie wiem, bo przybyłam tu przez Centrum Wolontariatu), ale kierowcy są naszą piętą achillesową obecnie. Nie możemy pojąć, dlaczego oni nie mówią po angielsku? Nawet nie wyobrażacie sobie jakie to musi być kłopotliwe dla delegatów, że nie mogą się dogadać z kierowcą. W praktyce wygląda to tak, że witamy delegatów, pytamy dokąd chcą jechać i mówimy kierowcom. Panowie z resztą wiele razy nas proszą, żeby zapytać o trasę i im przekazać, żeby nie musieli się komunikować. Gdzie się podziali ci młodzi, prężni i anglojęzyczni kierowcy z mojego drugiego dnia pracy? Tęsknię za nimi… A w ogóle dlaczego kierowcami ostatnio są starsi panowie, którzy mają niekompletne uzębienie też nie wiemy. Jak to określiła Magda „Jeden Pan miał czarno-sine kikutki i co drugi ząb wystąp”. Okazuje się, że kierowcy ponoć pracują dla jakieś firmy w Poznaniu i w związku z tym po Trójmieście poruszają się dzięki GPSowi.
Patrzę na rozkład Shuttle Busów. Po wsadzeniu spóźnionego Frankfurtu do busa zostanie dla mnie jeden o 15:25. Szkoda tylko, że ja mam jednego delegata z „Latvia” po 17 na rozkładzie… Dzwonię do Moniki (o dziwo nasza współpraca i komunikacja ostatnimi dniami układa się jak malowanie!), która oznajmia mi, że samolot z Warszawy miał odwołany lot i „Coś się zmieniło i ktoś przyleci”. Trzy telefony potem wiem, że powinnam szukać polskiej delegatki, która przybędzie lotem z Warszawy o 16:40. Tylko co ja mam potem zrobić z delegatem z „Latvia” to nie wiem nadal. Najwyżej wsiądzie w taksówkę, przecież go nie teleportuję.
Czekam na Panią z Warszawy. Razem ze mną jest już kierowca busa. Pojawia się też Monika i mówi, że widziała ją na płycie, więc zaraz powinna się pojawić. Po chwili zgrabnie zgarnia ją do busa i jadą razem. Na szczęście dowiaduję się, że jak odbiorę spóźnioną „Latvię”, to będę mogła powoli zbierać się do domu.
Dostaję telefon od Moniki, że mam odebrać dwóch delegatów i ten dodatkowy ma jechać z tym, na którego czekam. Wyłapuję go w tłumie i tłumaczę, że poczekamy jeszcze na jednego pana i pojadą razem. Jednak kiedy 20 minut później okazuje się, że wylądowały trzy czy cztery samoloty w hali przylotów robi się bałagan. Złapanie dżentelmena jest prawie niemożliwe. Dlatego zabieram „Latvię” i prowadzę do samochodu uprzejmie prosząc, żeby zaczekali chwilę. 10 minut później hala pustoszeje, pracownicy wyprowadzają nieodebrane bagaże i jak stwierdza SOL (Straż Ochrony Lotniska) nikogo już nie ma. Z ciężkim sercem idę do kierowcy i mówię, że to już chyba nie ma sensu i może zawiezie delegata do hotelu. Muszę przyznać, że jak na takie lekkie zamieszanie delegat nie robił problemów. To fajnie, bo nagle dochodzi do mnie, że to ostatnia osoba jaką odebrałam (jutro jest ostatni dzień i są wyloty).
Zamykam swoje stanowisko i uciekam do domu, bo nie wiedzieć czemu założyłam dziś piękne buty na obcasie, ale cisną mnie tak, że aż mnie mdli. Z radością więc witam autobus do domu.
Agnieszka Borkowska