Dzień V to coś, czego możecie nam wszyscy zazdrościć i pospadacie z krzeseł czytając, co spotkało Agnieszkę i mnie na koniec naszej zmiany! Ale po kolei…
Wszystko rozpoczęło się szybko i bardzo sympatycznie. Dojechałam na lotnisko przed czasem i mogłam pomóc Karolinie z jednym delegatem. Podeszli też do nas kierowcy z zapytaniem, więc nie było czasu na patrzenie na zegarek, ani tym bardziej protestowanie, że jeszcze mam 20 minut do zmiany.
Zwolniłam Karolinę ze zmiany i zaprowadziłam delegację do Saloniku VIP. A tam? Zamknięte. Trzeba znaleźć kogoś, ale nie wiem kogo i zapytać. Jednak jak dochodzę do wejścia to widzę, że już wchodzą i nie muszę sobie tym głowy zawracać. Pozostaje czekać na Agnieszkę. Razem nie będziemy się nudzić.
Przychodzi łączniczka w poszukiwaniu informacji na temat swojego podopiecznego. Nie możemy jej specjalnie pomóc poza wskazaniem, z którego wyjścia wyjdzie dana osoba, ale ona może pomóc nam! Kseruje nam magiczną listę „Zestawienie przylotów” i teraz mamy co najmniej +50 do bycia poinformowanym. Do naszego punktu dołącza też nowa postać – Mateusz z Ministerstwa Rolnictwa. Po godzinie jest tak wesoło, że żałujemy, że będzie z nami tylko dziś.
Lista od razu się sprawdza, ponieważ podchodzi do nas kierowca i pyta, jak załatwimy przylot jego pasażera. Mówimy, że możemy po niego wyjść z kartką z logo Prezydencji i potem podprowadzimy mu go. Jest zadowolony. Inni kierowcy są tego samego zdania i idą chętnie w ślady pana. Dzięki magicznej liście i karteczkom z nazwiskami od kierowców czujemy się pewnie i wiemy co robić. W ten sposób (i dzięki pomocy Mateusza, który ogarnia kto jest kim) załatwiamy ¾ listy przylotów. przed 18:00.
Humory dopisują. We trójkę jest o wiele weselej i szybciej mija czas. Siedzimy sobie spokojnie, a tu facet podchodzi i pyta czy może pożyczyć długopis. Coś tam załatwia podchodzi do nas z komórką przy uchu, odkłada długopis i krzyczy na wpół do telefonu, na wpół do nas: „Siema cycu!!!”. Oczywiście kultura kulturą, ale wybuchu śmiechu nie umie powstrzymać żadne z nas.
O 19:00 wymyślamy nową grę polegającą na zgadywaniu jakim samolotem przylecą „Ci, o których nic nie wiemy”, czyli osoby, które nie mają godziny i numeru lotu oraz hotelu. Robimy sobie przerwę, czytamy książki i zastanawiamy się kiedy będziemy wolni. Podjęliśmy decyzję, że pójdziemy po wszystkim na drinka do Sopotu. Pozostaje nam czekanie na hiszpańską delegację, dla której już mamy busik do Sheratonu.
O 20:00 niby już jesteśmy z Agnieszką wolne, ale skoro wybieramy się wszyscy razem, a nie opłaca nam się jechać do domu się przebierać, decydujemy się poczekać z Mateuszem na delegację i Ministra Rolnictwa. Czekamy na nich ponad godzinę, ale w końcu się pojawiają. I tutaj jest niesamowita niespodzianka dla mnie i Agnieszki…
Mateusz oznajmia, że załatwił obstawę policyjną dla ministra i delegacji, a my dwie mamy jechać z nimi busem do Sheratona na kolację! Kiedy wsiadałyśmy na tylne siedzenia poczułyśmy się wspaniale! Jako pierwsza do Sopotu jechała policja na światłach i sygnale dźwiękowym, za nią czarny samochód z Ministrem i dalej nasz busik z delegacją hiszpańską i nami na tylnym siedzeniu. Oczywiście, jak to kobiety, najpierw trzeba było napisać sms’a do rodzinki, żeby się pochwalić jakie mamy szczęście, a potem poprawić makijaż, żeby wstydu nie przynosić zarówno Polsce jak i wolontariuszom. Oczywiście wyglądamy obłędnie (czyli zmęczone, w ciuchach z lotniska, bez specjalnego makijażu i jedyne co nam pozostało to błyszczyk, ale co tam, polka potrafi piorunować wdziękiem i w takich sytuacjach).
Podjeżdżamy pod hotel. Elegancko trzymamy się Mateusza, żeby nie było problemów. Sala okazuje się podzielona na dwie części – w jednej pracownicy ministerstwa (w tej części za moment i my usiądziemy), a w drugiej delegaci wystrojeni w najlepsze garnitury i kreacje. Wszystkie ważne osoby, które dzisiaj przyleciały siedziały w zasięgu naszego wzroku.
Wybieramy stolik i grzecznie czekamy. W miłej atmosferze i rozmowach z pracownikami ministerstwa czujemy się jak na swoim miejscu. Na początek dostałyśmy wodę i przystawkę, czyli zapiekany oscypek z żurawinowym sosem i mixem sałat. Potem wino i łosoś (który przysięgam!!!) był obłędny! Ja nawet nie lubię łososia, ale to co zaserwował nam kucharz Sheratona było po prostu wspaniałe. Na koniec podano nam deser – sernik. Normalnie takiego to jeszcze nie widziałam. Na jakimś kruchym spodzie masa sernikowa, na tym pianka a na górze w okręgu czekolady truskawka polana sosem. A wszystko to stanęło na czekoladowej mozaice. Kawy już odmówiłyśmy, bo wiedziałyśmy, że czeka nas impreza.
Co było dalej? Powiem tylko, że impreza przeniosła się ze sfery wolontariusze – ministerstwo na grunt prywatny i fantastycznie bawiliśmy się w sopockich klubach, tańcząc do białego rana (no rana jak ktoś musi o 6 rano taksówką z dworca wracać). Współczujemy tylko Mateuszowi, który ma poranną zmianę na lotnisku 🙂
Agnieszka Borkowska