Dziś jest okropnie. Mamy do odbioru tylko jakieś 5 osób przez cały dzień, więc cóż by tu robić… Ten odcinek dedykuję Agnieszce M. 😉
Na początku ustalamy z Agnieszką co nas czeka na służbie i okazuje się, że pierwsze osoby są dopiero po południu. Na szczęście czas umila nam wizyta wolontariusza. Nie kto inny niż znany wszystkim wolontariusz-legenda, czyli Stasio we własnej osobie. Nasz kolega postanowił odwiedzić znudzone dziewuszki i umilić im czas rozmową. Dzięki swojej wizycie zobaczył też „na żywo” na czym polega nasza… ekhm… praca, czy raczej jej brak. Mamy nadzieję Stasiu, że nie jesteś rozczarowany i spędziłeś z nami miło czas!
W trakcie koleżeńskiej wizyty zjawia się młoda dziewczyna, która okazuje się być delegatką z Węgier. Witamy ją i informujemy o sposobie dotarcia do Sheratona. Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu delegatka decyduje się nie na taksówkę, a na podróż środkami transportu miejskiego! Tak nas tym zaskoczyła, że aż z wrażenia odeskortowałam ją na przystanek autobusowy i jeszcze dwa czy trzy razy tłumaczyłam po drodze jak ma dojechać.
Stasiu uciekł przed piekielną nudą. Patrzymy zatem w rozpiskę i odkrywamy, że następny delegat, który planuje nas zaczepić będzie z Węgier. Agnieszka, jako zaradne dziewczę, szukała wczoraj naszych delegatów przez Google. Jak się to skończyło? A tak:
Agnieszka: Tego z Węgier sprawdzałam. To taki Bazyl…
Teraz nasz punkt zamienia się w miejsce dowodzenia. Ustalamy strategię pójścia do łazienki. Wiemy, że koło nas grozi to uduszeniem, albo umorusaniem czymkolwiek, co tam turysta może znaleźć, więc rozważamy opcję pójścia na górę. Ja jednak postanawiam się poświęcić i ryzykuję naszą toaletę. W końcu jak przyjadą delegaci muszę wiedzieć, jak jest dziś na froncie, żeby w razie „efektu Czarnobyla” móc ich kierować do jakiejkolwiek innej łazienki. Wracam i oznajmiam Agnieszce, że dziś jest lepiej. Chyba naprawdę trafiłyśmy na jeden z tych dni, kiedy panie sprzątaczki akurat pracują. Agnieszka nie wierzy i idzie sprawdzić to sama. Wraca i pierwsze co widać, to że ma mokre ręce. Okazuje się, że na drzwiach koło suszarki do rąk siedziało 7 (SŁOWNIE SIEDEM!) wielkich, spasionych much… Pozostawiam to waszemu komentarzowi. Aga stwierdziła, że jednak woli mieć mokre ręce.
Czekamy i czekamy, ale nikt nie przychodzi. Wspomnę więc o wspaniałej osobowości mojej drogiej koleżanki. Otóż Agnieszka szuka na lotnisku dzieci. Po prostu, dla siebie. Tymczasem stajemy się podejrzliwe wobec ignorujących nas Panów w garniturach. Z naszych podejrzeń wywiązuje się rozmowa:
Ja: Może tamci Panowie w garniturach ukradli nam delegację?
Agnieszka: Ale którędy??
Ja: Może mają jakieś super tajne wyjście, albo odbiór z płyty?
Agnieszka: Nie, z kasety! Albo z winyla! 😀
Nagle przed nami wyrasta para z walizami. Okazuje się, że to nasz Bazyl (który na żywo jednak nie jest taki zły) i jakaś Pani A., która z nim leciała. O matko boska, truchlejemy, bo ona twierdzi, że ma transport i ktoś powinien ją stąd odebrać. Tłumaczymy jak zawsze, że dziś nie ma transportu i mogą jechać autobusem, albo taksówką. Ona protestuje i jest jawnie oburzona. Węgierski delegat zresztą też. Dzwonimy do około 4 czy 5 osób, ale nic z tego. Ona mówi, że jakiś Pan Michał pisał jeszcze maila do niej z potwierdzeniem, że ma transport. No ale co my możemy jak transportu nie ma? Dzwonimy do Pana Michała, ale on nam każe zadzwonić do jakieś Pani. Dzwonimy do niej, ale ona nie wie i oddzwoni. Pani A. jest silnie zdenerwowana i co jakiś czas rzuca w języku angielskim „to śmieszne!”. Bazyl dzielnie jej wtóruje, chociaż wygląda jakby miał to w poważaniu. Kobieta wyciąga ogromniasty segregator w którym chyba ma wszystkie papiery od początku istnienia Unii Europejskiej i wertuje w poszukiwaniu czegoś, o czym ma pojęcie tylko ona jedna. W końcu z łaską stwierdza, że już nie będzie na nic dłużej czekać i idą na taksówkę. Są w dodatku zbulwersowani, że nie można w niej zapłacić euro i muszą wymieniać walutę… No kto by pomyślał, że kierowca to nie kantor?
Zestresowane jak dwa kłębki nerwów robimy sobie przerwę. Przez następne dwie godziny i tak nikt do nas nie doleci, więc idziemy po kanapki. Na miejscu okazuje się, że mamy gigantyczną wprost ochotę na ciacho! Podpisujemy więc naszą karteczkę na kanapki i postanawiamy kupić sobie po kawałku ciasta. Pani dobrze nas już zna i kojarzy więc zarządziła nam super promocję i słodkości dostajemy za połowę ceny. Siedząc w naszym punkcie obżeramy się nieprzyzwoicie. Nieprzyzwoicie też obcinamy wzrokiem pana z firmy Herz, którego moja zacna koleżanka nazwała „Pan Pupka”. Nie wiem jak to będzie, ale może wspólnie ukradną jakieś dziecko i będą żyli długo i szczęśliwie na lotnisku, hi hi…?
A pod wieczór… Ni z tego ni z owego Aga zauważa niesamowitego gościa, który oddaje samochód do wypożyczalni. Ten moment nazwałyśmy Bliskie spotkanie z Ryszardem Kaliszem! Musze przyznać, że jest niższy niż myślałam, ale bardzo miły. Kiedy oddał kluczyki i odchodził od biurka zapytałam, czy mogę poprosić o jeszcze jeden podpis. Bardzo chętnie się zatrzymał, zapytał jak tam sobie radzimy i czy wszystko dobrze. Podpisał „Dla Agnieszki” itd. i odchodząc życzył nam powodzenia. Dostałyśmy normalnie zastrzyk nowej energii!
Pozostałą nam jeszcze dwójka delegatów. Monachium jak zwykle opóźnione a to nie dobrze, bo chciałyśmy zdążyć na autobus. To było jak w filmie sensacyjnym! Minuty leciały nieubłaganie jak saperowi, który zastanawia się, który kabel przeciąć. Mieli być 10 minut temu! Może 210 jak zwykle się spóźni? Gdzie to Monachium?! I wtedy pada ten wspaniały komunikat: Proszę o uwagę, samolot lini Lufthansa z Monachium właśnie wylądował. Dobra, do autobusu jest 20 minut. Jak nie mają dużego bagażu, to zaraz wyjdą i zdążymy. Minuta… Dwie… Pięć… Nie ma ich! Nagle wyłania się jedna Pani. Tak jest, to ona! Mówi, że miała mieć zapewniony transport… Gdybym była w kreskówce to właśnie odrzuciło by mnie do tyłu od silnego krwotoku z nosa, albo spadło na mnie kowadło. Tłumaczymy, że nie ma nic i najbezpieczniej o tej porze będzie wziąć taksówkę. Pani o dziwo dzwoni sobie do kogoś i sama ustala wszystko. Nie chce naszej pomocy, ale mówi, że jak nie będzie transportu to nie dramat i weźmie taksówkę. Pytamy, czy włoszka z nią leciała. Mówi, że nie, więc zamykamy stanowisko i pędzimy na autobus, który powinien odjechać 3 minuty temu, ale z niewiadomych przyczyn nie pojawił się jeszcze. Na szczęście podjeżdża zaraz po tym jak dochodzimy na przystanek i możemy spokojnie odjechać do domu, żeby odpocząć.
Agnieszka Borkowska