W Polsce od kilku lat 17 grudnia obchodzimy Dzień Bez Przekleństw. Okażmy szacunek innym ludziom nie przeklinając w ich towarzystwie. Czy, aby na pewno tylko dzisiaj powinniśmy o tym pamiętać?
Dzień bez przeklinania nie jest formą usprawiedliwienia przeklinania. Jest próbą zwrócenia uwagi wszystkim, że przeklinanie jest raczej oznaką językowej nieudolności, a wulgaryzmy, nie powinny być nadużywane.
Zadajemy sobie pytanie, jaki sens ma wprowadzenie takiego dnia. Językoznawcy drżą ze strachu – Dajemy większe przyzwolenie na używanie przekleństw w inne dni – twierdzi prof. Bralczyk. Używamy wulgaryzmów cały rok i nagle jednego dnia nasza mowa się zmieni? Nikt nie wierzy w takie zmiany, ale warto zwrócić uwagę na problem. W niektórych grupach społecznych bez dodatków słownych, musielibyśmy się porozumiewać na migi. Czyżby mowa polska była taka uboga w słownictwo? Czy na pewno musimy używać wulgaryzmów jako przecinków w zdaniu? Powoli staje się to normą. To niszczy polszczyznę.
– Jesteśmy pierwsi w Europie, jeśli chodzi o stopień nasycenia w mowie potocznej wulgaryzmów – powiedział Jan Miodek. Dziś ludzie wyładowują złość, agresję, wyrzucają negatywne emocje poprzez przekleństwa, a w niektórych środowiskach nie wypada nawet nie przeklinać. Ekspresja danej chwili, podekscytowanie ubarwione w przekleństwa. Coraz trudniej nad tym zapanować. Kto odstaje od większości staje się odmieńcem. Zamykamy umysły nie chcemy być gorsi, odizolowani. Naokoło, gdzie się nie obrócimy w autobusie, mediach, filmie czy nawet w sztuce słyszymy wiązankę słowną.
Może warto ugryźć się dwa razy w język? Warto pomyśleć, że dla uszu innych nie zawsze to przyjemny dźwięk, a dla nas samych zgubne.
AL