Chciałbym zmienić świat, a zmieniam czas.

Zmiana czasu. Śpimy godzinę dłużej, z soboty na niedzielę, co sprawia, że wydłuża się niedziela. Świetnie. O tyle o ile jest to dzień wolny od pracy, o tyle zamieniłbym go na każdy inny, bo i tak w odczuciu jest to dzień stracony. Dlaczego? Tak już ma.

 

Śpimy godzinę dłużej. Dla mnie to o godzinę dłuższa bezsenność. Przedłużająca się w nieskończoność. Jest noc, wiercę się, pocę, włączam telewizor. Z ekranu świeci Izrael, jego silne światło słoneczne. Nie wytrzymuję, idę spać. Idę, chociaż ciągle leżę w łóżku.

 

Ciemno. Tylko to światełko od telewizora świeci. Podobno to zaburza sen. Ciało śpi, umysł nie, u mnie konflikt taki, że ani jedno ani drugie nie może odpocząć. Po co zmieniać czas, skoro nic to nie przynosi. Żadnego ukojenia, chyba, że ktoś wraz z ciałem potrafi też umysł wyłączyć. Ja nie potrafię, włączam telewizor po raz drugi, mojego przewodnika, co to złapie mnie za rękę i pilotem przez noc przeprowadzi.

 

„Świat się kręci” – wiem przecież, czuję jak wiruje, przewala mnie z boku na bok, z programu na program, ale teraz o tym pierwszym, o tym co z ust ekranu. O stwardnieniu rozsianym i punktach, od których zależne jego leczenie, a im z nami gorzej, tym mniej ich mamy. Na wózku inwalidzkim można jechać dalej, do przodu, ze stwardnieniem już nie, tylko kawałek, kawałeczek, do końca już i tak za krótkiego życia.

 

Nadzieja umiera, a w jej miejsce wchodzą filmy nadesłane przez widzów. Taka konwencja programu. Dlaczego? Boję się pytać, tym bardziej odpowiadać. Na jednym kierowca, który wjeżdża do warsztatu, a raczej wprost do kanału naprawczego. Wpada, skończył, upadł. Na sali śmiech. Czuję się jakbym pośród tego tłumu siedział i jedyną był osobą, która zrozumiała co zaszło. To wpadłem ja.

 

Spod kół wyłania się Mozalewski i Markowska, z wargami przyklejonymi od nosa do brody. Zęby skaczą, głowy się trzęsą, radości co nie miara, bo im się udało. Udało? Udało im się zapomnieć o świecie poznając go lepiej. Ich podróże umysłowe ograniczone, finansowe szeroko otwarte, poznali możliwość o świecie zapomnienia i wpadli po szyję, tak żeby głowy tylko wystawały znad kanału. Zmieniam bok, a z nim kanał – telewizyjny.

 

Maria, Przenajświętsza Matka, tabuny ludzi, z obrazem w tramwaju, z obrazem w autobusie, z obrazem na ulicy, mobilna ikona nawet brzegi rwie. Jeden więzień co program uratował i swą matkę ponad obraz postawił, a tej namalowanej co najwyżej rogi by przyprawił.

 

Ja też nie chcę patrzeć, oczy zamykam, program zmieniam automatycznie. Cios kolejny – dzieci wykorzystywane do żebractwa. Jeden dla mnie ratunek. Kuchnia, papieros, cisza, nie, nie cisza, lodówka brzęczy, ja palę. Wypalam się, lodówka cichnie, kładę się ponownie, przecież leżeć mogę dłużej, no nie? Przekręcać się, świat nakręcać. To koniec, koniec świata, koniec którego nie trzeba przepowiadać, on już dawno sam by się przepowiedział, gdyby się wcześniej nie skończył, o ile w ogóle się kiedykolwiek zaczął.

 

Leżę na plecach, milczę, oczy mam otwarte, zamykam je, uszu nie mogę, tak nas skonstruowano, wcześniej okno otworzyłem, dlatego o uszach teraz pamiętam. Miasto, dźwięk nocy, na wsi byłyby to świerszcze, tutaj swoją formę zmieniają, korpus wydłużają, na czerwono i zielono świecą, migają, przy czym nie na skrzypcach, a na nerwach grają. Sygnalizatory na przejściach dla pieszych, odbywają swój o godzinę przedłużony koncert. Tylko teraz, tylko nocą, za dnia publiczność nie wychowana, autami spektakl zagłusza, teraz pusta sala, miejski teatr z wolnymi krzesełkami. Chciałbym to kiedyś usłyszeć za dnia, ale to jak ten świat się skończy, a teraz zamknę oczy i liczyć będę sygnały.

 

Tomasz Olczak

 

 

 

 

 

Fot. freehdw.com

Projekt i wykonanie: Mehowmy