Depresyjna rewolucja

Coś mi jakby zimno. Otwieram oczy, zamykam, otwieram, znów szybko zamykam, jakbym rozgrzać się chciał w ten sposób. Ale to wcale nie o to chodzi. Światło mnie oślepia, tyle. Po chwili przyzwyczajam się do widoku, który biały jak kartka papieru. Sufit biały, ściany białe, podłoga nie wiem, nie widzę. Ta lampa, co w oczy wykierowana, też na biało pomalowana. Chcę coś powiedzieć, jednak nie mogę, dlatego słucham:


Heutige Nachrichten… Stop! Przez to całe zamieszanie sam się pogubiłem
i zapomniałem o wprowadzeniu.


Znajduję się w niemieckiej klinice psychiatrycznej. Leżę na łóżku szpitalnym, a na pozostałych sześciu leżą pozostali z siedmiu wspaniałych. Nie żeby ktoś nas tym mianem określił, sami się tak nazwaliśmy. Było to nasze określenie robocze, pasujące jak pocisk do rewolweru, który w ręce trzymała Polska Kultura. Nazwa oficjalna organizacji padnie w niemieckich wiadomościach, których tłumaczenie ze słuchu poniżej:


„Minęło zaledwie czternaście dni od kiedy Ruch Depresji Polskiej przebywa w klinice psychiatrycznej na terenie naszego kraju. W tym samym czasie Polska przeistoczyła się w raj dla zwolenników kultury masowej. Za sprawą propagandowych kolorowych pisemek niszczy ostatnie ślady depresji. Możliwe, że jesteśmy świadkami ostatniego przejawu choroby wykształconych w Polsce. Zwolennicy radykalnego działania mają już w swoim posiadaniu większość placówek oświaty, teatrów i filharmonii. Ponad 4000 młodych ludzi zaatakowało Muzeum Narodowe w Warszawie. Doszło do starcia z wojskiem, padło 16 zabitych…”


Pielęgniarka goli mi głowę. W uszach już tylko szum golarki, który ten medialny zagłusza. Jeszcze tylko parę godzin i wszyscy będziemy po lobotomii. Plan zwariowany, ale inaczej się nie da. Myślicie, że nie próbowaliśmy? Każdy kontakt, każde z rodakami obcowanie, doprowadzało do ataków depresji tak silnych, że nie mogliśmy tego wytrzymać. Rozwiązanie proste, pozbyć się rozumu, żeby innym go zaszczepić i samemu prawo do myślenie później odzyskać.


Podczas zabiegu towarzyszą mi wizje. Jestem w teatrze. Na scenie stoi komik. Śmieje się, ludzie dookoła też, w moich oczach łzy, na ustach posmak słony. Komik opowiada dowcipy o depresji, jakby to powód do żartów był właśnie. Wstaję, krzyczę, że tak nie można, oczy na mnie, za plecami tarcza, ja do niej przyklejony, rzutkami krzesła, spadam w dół. Jestem w domu. Siedzę na krześle. Widocznie złapałem się jednego i pozycję w locie zdążyłem zmienić. Piszę opowiadanie. Napisałem, czytam, wydaje mi się niedopracowane, jakieś takie złe, wpadam w depresję, historia ma swój początek.


Budzę się. Oczy otwieram już w pozycji stojącej. Nie czuję bólu. Niesamowite uczucie. Nie rozumiem, co się dzieje, znam tylko cel, ten sam, który wcześniej sobie na kartce w celu przypomnienia zapisałem. Jest nas siedmiu. Wcześniej jak zombie w podartych ubraniach, w depresję odziani, teraz z niej ozuci, w niemieckich dresach w kółko biegamy. Oddział specjalny ćwiczy przed wykonaniem zadania. Tlen idzie do mózgu, endorfiny łapią się w tańcu.


Jeszcze kilka dni treningu i wracamy reanimować ledwie dyszącą już Polskę.
Za Markiem Aureliuszem walczyć będziemy jak zapaśnicy, nie jak gladiatorzy. Nie potrzebna nam broń, wystarczą ręce, które trzymać będziemy zaciśnięte.


Wyzwolimy kraj z depresji kultury masowej, wróci ta prawdziwa, jako dowód życia, dowód myślenia. Przeprogramujemy popkulturowy program depresyjności. Przywódcy powstania antydepresyjnego zadrżą ze strachu. Gwiazdy muzyki pop, do których to określenie pasuje o tyle, o ile to, co widzimy, to światło tego, co dawno już zgasło, teraz znikną naprawdę.


Musimy pamiętać, że w XXI wieku Polska nie cierpi na depresję, ale na jej brak,
a siedmiu wspaniałych wyrusza właśnie na misję, dzięki której z powrotem przywiązana zostanie do boi z napisem „KULTURA”. 

 

tomasz olczak

 

 

 

 

 

 

Foto:http://niniwa22.cba.pl 

Projekt i wykonanie: Mehowmy