Ten nasz kierownik to chyba już do końca zwariował w te Święta. Nie mam pojęcia, co on sobie wyobraża. Jestem kierowcą ciężarówki, a nie jakimś bożonarodzeniowym przebierańcem! No, ale trudno, z czegoś trzeba żyć, a jak się nie przebierzemy, to nas w trasę nie puści – a jak nie puści, to nie zarobimy. Dlatego wkładam to koszmarne przebranie Świętego Mikołaja i siadam za kierownicą.
Jadę tak kilka kilometrów nim spostrzegam się w lusterku. Sam teraz mogę sobie zadać pytanie, bo na wysokości oczu własnych się znalazłem, dlatego też ze sobą zaczynam gadać. Pierwsze co sobie zarzucam, to nakrycie głowy. Drugie, to muzyka. Z pierwszym radzę sobie sprawnie. Ściągam z głowy czerwoną czapkę podszytą białym futerkiem, rzucam ją najdalej jak się da za okno, a owczą woń zabijam choinką zapachową. Na głowę kapelusz, taki kowbojski, ten do mnie bardziej pasuje. Z drugim radzę sobie mniej sprawnie, bo płyty rozsypane mam po całej kabinie. Losuję, gmeram, szperam, wybieram, bez patrzenia do czytnika wsuwam, słucham i uśmiecham się na wszystkie strony świata. Z głośników już nie kolędy, a stary dobry Bruce Springsteen, ten do mnie bardziej pasuje.
Jadę tak kilka kilometrów, który to już dzień z kolei, czy raczej autostrady, zjeżdża mi na pobocze życia? Nie wiem. Nie liczę. Z matematyki słaby jestem, to zliczyć mi łatwiej te wolne, bo nasza firma dba o klienta tak, że świeże dostawy siedem razy w tygodniu, stąd dni wolnych zero, proste. Co tam Mikołaj? Ja nim jestem! Poruszam się po obrzeżach współczesnego świata i uśmiechy niestrudzenie na święta dowożę! Te wszystkie szynki, pierogi, słodycze i inne smarkloki! Jest tak, jak śpiewa stary dobry Bruce – Dzisiaj spadają anioły i czekają na nas na ulicy…
Jadę tak kilka kilometrów, aż zamykam powieki. Pod nimi obraz rodziny, mojej rodziny, jedynej, której nie dowiozę uśmiechu. Razem z Brucem śpiewam: „Przysięgam będę znowu jechał całą noc.”. Jestem zmęczony, jestem męczennikiem i zasypiam na siedząco (na stojąco za kierownicą trudno). Nie skręcam, nie zwalniam, mknę przez sen z prędkością ciężarówki. Tak długo, aż natrafiam na przeszkodę.
Wpadam wprost na wigilijną wieczerzę. Mówię Wam, dosłownie mówię. Wpadam w sam środek pokoju, a ciężarówkę parkuję na miejscu dla tajemniczego gościa. Znajduję się w samym sercu, sercu ironii losu, aż słyszę jego bicie. Nie, nie, to ktoś w szybę pięścią uderza. Jestem zamroczony, ale słyszę jakieś głosy, ktoś pyta czy nic mi się nie stało, ja nie wiem, skąd mam wiedzieć, nie odpowiadam, siedzę w bezruchu. W tle stary dobry Bruce, który słowami kolejnej piosenki przypomina mi sen i to, że wpadłem w tunel miłości…
Po drugiej stronie stołu widzę grubego mężczyznę siedzącego na niskim taborecie. Z trudem podnosi małą dziewczynkę i sadza ją sobie na kolanie. Słyszę ich wyraźnie:
– Kto to jest dziadku?
– Święty Mikołaj Kochanie, dlaczego się trzęsiesz? Nie ma się czego bać, wszystko będzie dobrze.
– Prawdziwy Święty Mikołaj dziadku?
– Najprawdziwszy.
– To dlaczego zamiast czerwonej czapki, ma na głowie kapelusz?
– Bo jedzie do nas prosto z Ameryki Kochanie. Słyszysz?
– Co słyszę?
– Country słucha.
W tym samym momencie zadzwoniła do mnie żona. Włączył się system głośno mówiący i po pokoju rozniósł się głos mojej wybranki:
– Mikołaj!? Mikołaj!? Jesteś tam? Miałam złe przeczucie, wszystko w porządku?
Dziadek do wnuczki:
– A nie mówiłem? Pani Mikołajowa.
tomasz olczak
Foto: sadistic.pl