Ostatni pasażer zimy

Coś ostatnio jakby zimno. Zimniej przynajmniej, niż w zeszłym roku o tej samej porze. I w zeszłym, i przynajmniej kilkaset lat wstecz. Nie żebym to wszystko pamiętał sam z siebie, ale posiłkuje się zapisami meteorologicznymi.

 

Siódmy kwietnia, a ja ciągle w płaszcz owinięty, szalikiem zawinięty, z butami zimowymi do podłoża przyklejony. Raz się ślizgam, raz zapadam, po czym znowu ślizgam. Na huśtawce emocjonalnej to w lewo, to w prawo, płatki śniegu w oczy mi walą, ja spadam w dół, puch leci w górę, ten sam co do oczu nie trafił, spada teraz na mój wzór, do oczu moich zdziwionych. Jak tu się nie irytować? Teraz jednak chyba już będzie lepiej. Znaczy cieplej. Opowiem Wam, jak to się Zimy z kraju pozbyłem.


Normalnie to ja dużo narzekam. Na wszystko. No prawie wszystko, ale narodowość moją znacie, także po części już jestem usprawiedliwiony. Narzekam dużo, jednak nigdy, nie zdarzyło mi się psioczyć na Zimę. Ale hola, hola! Zima zimą, taką samą w styczniu, lutym, może marcu, ale, że w kwietniu? I to jeszcze siódmego? Tutaj jednak ochłodzenie zaczerpnie swój koniec. A było tak. Zawsze wszystko na ostatnią minutę. Tak i teraz. Biegnę na pociąg. Odjazd o godzinie 12:00, na zegarku 11:57, dystans do przebycia ogromny. To po mojej, czyli prawej stronie peronu. Z drugiej, lewej strony, przyjaciel z biletem na przejazd, którego nie wykorzysta, i który trafić ma w moje ręce. Taka sztafeta biletowa, markowana logiem PKP, przez nas samych sponsorowana.

 

Do sedna. Jeśli zastanawiacie się czy wszystko przebiegło zgodnie z planem, to już spieszę z odpowiedzią. Może wystarczy fakt, że siedzę teraz w pociągu? Naprowadziłem czytelnika na tor właściwego rozumowania, a zrobiłem to odpowiadając pytaniem na pytanie (przyklasnąłem sam sobie, to w nawiasie tak tylko żebyście wiedzieli). Otóż w tym pociągu to się potoczyło. Patrzę na ten bilet, co to go dostałem od przyjaciela, na nim jak byk, że ulga nauczycielska 37%, a że jestem studentem, którego zniżka to 51%, to pomyślałem, że nie szkodzi. Bo jak? Przecież zapłacono więcej niż się należało, to chyba można oko przymknąć na nieścisłość nie? I tak sobie siedzę, ale coś mi siedzieć nie daje. Wiercę się. Z lewego na prawy pośladek przestępuję i odwrotnie bo fotel mnie pali. Ogrzewanie swoją drogą (kwiecień!), czy torem raczej, ale ten bilet. Zastanawiam się czy nie będzie problemów. Wreszcie nie wytrzymuję, wstaję i idę. Do pociągu wskoczyłem w połowie składu, dlatego droga nie była krótka. Co przedział zmagałem się z ciężarem oczu, które zawieszali na mnie pasażerowie. Zamknie drzwi? Czy będzie okazja żeby wstać, trzasnąć nimi w geście niezadowolenia i usiąść z naładowanymi sztuczną agresją bateriami. Ja nie patrzę, idę pewnie, wzrok odwracam, drzwi za sobą zamykam, patrzę w okno, a tam sypie śnieg.

 

Patrzę w głąb korytarza, złożonego z nierówno skaczących wagonów. Na jego końcu coś mignęło, raz świeci, raz miga, płatek śniegu jakby. Dwóch drzwi para jeszcze przede mną. Pokonuję. Pukam. Drzwi się otwierają, ja się w sobie zamykam, obraz wpada do oczu moich zdziwionych.

            – Pani Zima? (to ja)

            – A no. (to ona)

            – Co Pani tutaj? Jak?

            – A na wakacje dorabiam, znaczy urlop, wie pan, krewnych na Biegunie dawno nie widziałam. Wyrwać się chcę. Tęskno.

            – Ahaaaa… (zmieszałem się nieco, zmieniłem tor rozmowy). Ja tutaj z taką sprawą. Bilet mam na zniżce innej, a miesięczny to mi się skończył akurat dziś, ale bilet mam, to znaczy ze zniżką nieodpowiednią, ale zapłacony, to jak? Co będzie? Mogę chyba na nim, nie?

            – Nie.

            – Nie?

            – Nie. Zapytam. Czy nie ma pan już dość Zimy?

            – Co by tu, no, pierwszy raz, ale mam.

            – To kupi pan bilet jak człowiek, zapłaci dopłatę drugi raz, a ja sobie za to wkrótce sprawię bilet lotniczy.

 Zapłaciłem. Drzwi się zamknęły. Śnieg przestał padać. Zima zbliża się ku końcowi, na Biegunie skończy swój bieg, a że jest już w drodze, to nie powinno to trwać długo. Na stacji docelowej wysiadam. Idę miesięczny bilet zakupić. Podchodzę do okienka, stary bilet, wzorem którego nowy mam otrzymać, pani w okienku podaję, zdumiewam się widząc datę upływu jego ważności. Siódmy kwietnia. I tak oto, nierozwagą wyjazd zimy na Biegun opłaciłem. Witaj wiosno! Młodzieńcze roztargnienie, głupotki, letnie nieprzemyślane wydatki. Oto jestem! Pierwszy znak wiosny to ja! A Jej już nie ma.      

 

 

tomasz olczak

 

 

 

 

 

Foto: Petritap

Projekt i wykonanie: Mehowmy