Z dniem wegetarian postanowiłam się zmierzyć inaczej niż napisaniem kolejnego artykułu o zaletach diety wegetariańskiej, etyce, współczuciu, wyeliminowaniu głodu i ochronie planety. Zamiast tego przez dobę na moim stole zagościła dieta wegańska. Celowo nie nazwałam siebie weganką, bo decydując się na chwilową zmianę stylu życia nie myślałam o etyce i ekologii. Miałam jedynie na względzie swoje pokłady ciekawości i zadowolenie redaktor naczelnej.
Dzień rozpoczęłam od wizyty na wikipedii, i stronach poświęconych różnym odmianom wegetarianizmu. Chciałam wiedzieć, co mnie czeka i co to właściwie znaczy być wege? Motywacji starczyło mi do podpunktu „Obudź w sobie wegankę- czyli jak zmienić swoje życie na lepsze”. Co to w praktyce oznaczało? Znaczyło to jedynie tyle, że przez najbliższe 24 godziny w żadnym aspekcie mojego życia nie użyję produktu pochodzenia zwierzęcego. Usatysfakcjonowana zdobytą wiedzą podreptałam w kierunku łazienki. Jednak poranny prysznic nie wchodził w rachubę. Wszystkie mydła, żele pod prysznic i szampony w mojej łazience nie miały oznaczenia „nie testowane na zwierzętach”. Jedynym kosmetykiem spełniającym warunek cruelty-free był tusz do rzęs. Brudna, lecz wytuszowana wybiegłam z domu w stronę osiedlowych sklepów chwyciwszy jedynie jabłko na drogę. Odrobinę tylko przeklinając swój kolejny głupi pomysł uśmiechałam się pod nosem, bo projekt wege właśnie niwelował plany porannego wykładu.
W drogerii bez problemu udało mi się dostać kosmetyki nie testowane na zwierzętach i to w dodatku dwóch polskich firm. Kolejnym znakiem zapytania były zakupy spożywcze a obranym kierunkiem osiedlowe miejsce codziennego kultu – czyli Biedronka. Tutaj starzy, młodzi, biedniejsi i bogatsi stale zaopatrują się w niezbędne produkty, lecz czy znajdzie się coś dla wegan? Postanowiłam to sprawdzić. Po raz pierwszy sklepowe półki wydawały mi się zbyt długie, a informacja na produktach delikatnie mówiąc licha. Po przebrnięciu przez cały asortyment w moim koszyku znalazły się mleko sojowe, wafle ryżowe w gorzkiej czekoladzie (bezlaktozowe), avocado, migdały, kasza jaglana, chleb razowy, marchewki, pomarańcze, cukinia i tofu. Zbliżał się czas drugiego śniadania, a ja wciąż byłam przed pierwszym.
Po przekroczeniu progu udałam się wprost do kuchni, a po niedługim czasie na moim talerzu zagościły kanapki z pastą z avocado, tofu i migdałów a także miska sałatki marchewkowej z jabłkiem i ananasem znalezionym w szafce. Po śniadaniu przyszła kolej na upragniony prysznic. Szybki prysznic. Czas naglił, wykład na uczelni właśnie się kończył, pozostawało tylko zabrać tonę notatek, wafle ryżowe w czekoladzie i jechać na ćwiczenia. W autobusie zdałam sobie sprawę, że mój sposób żywienia wyklucza gorące Latte, na które byłam umówiona wieczorem. Po ćwiczeniach dopchałam się do uczelnianego internetu w poszukiwaniu wegańskich kawiarni. Spełzły na niczym. Musiałam, więc zasięgnąć języka wśród znajomych. Nieocenione okazały się być 2 grupy społeczne: kelnerki i wegetarianki. Właśnie one podsunęły mi pomysł kawiarni, której nie znałam do tej pory na mapie trójmiasta – Kawiarni Małpa w centrum Sopotu. Uspokojona ruszyłam w stronę domu.
– Co tym razem? – spytała mama widząc moją głowę w gaże z zupą pomidorową. – Szukam śladów morderstwa. – odpowiedziałam z przekąsem. W zupie pływała szyjka z indyka, co oznaczało, że muszę sama zabrać się za gotowanie obiadu. W ruch poszły noże i już po chwili na kuchni bulgotała kasza z warzywami. Zjadłam ze smakiem nie zważając na zdziwiony wzrok domowników i zabrałam się do pracy przy komputerze. Zaczynałam czuć potrzebę popołudniowej dawki kofeiny. Przeszukując półki zauważyłam nietkniętą kawę orkiszową, zakupioną przy którejś z akcji fair trade. Nie wyglądała zbyt okazale, ale do odważnych świat należy. Ugotowałam kawę zgodnie z przepisem na opakowaniu, od siebie dodałam laskę wanilii, cynamon, i z trudem spienione mleko sojowe. W smaku była doskonała, ale aromat zdecydowanie przypominał mi zbożową Inkę z przedszkola.
Ostatnim punktem dnia była wizyta w sopockiej kawiarni. Owocna okazała się być nie tylko rozmowa, lecz również szaleństwo smaków, w szczególności lodowych. Nie sposób było skosztować wszystkich, ale buraczkowe, marcepanowe i tofu z czarną porzeczką uznaliśmy z przyjaciółmi za przepyszne. A ciasto czekoladowe z cukinią osłodziło mi wszelkie trudy wegańskiego dnia.
chaperone
Źródło: http://www.lowbodyfats.com/wp-content/uploads/2011/09/87.jpg