Gra Miejska na Westerplatte

W samo południe zebrali się na Westerplatte uczestnicy pierwszej edycji gry miejskiej, by wypełniając zadania choć przez chwilę poczuć się jak prawdziwi żołnierze.

 

Drużyny, które rejestrowały się wcześniej przez Internet były „Patrolami”. Każdy miał swojego dowódcę, który miał pilnować działania reszty grupy i w krytycznych chwilach decydować co robić. Uczestnicy zebrali się w samo południe, czekając na mapy z zaznaczonymi punktami, na których mieli wykonywać zadania. A oto, co musieliśmy przejść czując wojskowa atmosferę.

 

Na pierwszy ogień wybraliśmy punkt schowany za Pomnikiem Obrońców Wybrzeża. Czekał tam na nas żołnierz z niewesołą miną, a i nam miały zrzednąć uśmiechy, o czym jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy. Zapytał nas, czy wszyscy jesteśmy gotowi. Myśleliśmy, że byliśmy więc na pierwszy ogień wystawiliśmy koleżankę Kasię „Pstryk” i… zaczęło się.


„Zakładaj hełm żołnierzu, karabin w ręce i 5 kółek na około klombu! SZYBCIEJ!!!” Założę się, że jego krzyki było słychać po drugiej stronie pomnika. Po biegu z naprawdę ciężkim karabinem, wykrzyczano nam polecenie „Karabin na ziemię i gleba!” i musieliśmy zrobić 10 pompek, a następnie powstać i wykonać 10 przysiadów. Wyjątkiem był jeden członek plutonu, któremu w trakcie biegu wypadł magazynek z karabinu i musiał się czołgać przez klomb w akompaniamencie wrzasku „Niżej tyłek żołnierzu, bo ci go Niemcy odstrzelą!!!”. W końcu wymęczonej załodze wpisał numerek na karcie startowej/ mapie, ale do końca się nie uśmiechnął…

 

Ledwo żywi, spoceni i z pulsującymi mięśniami ud wdrapaliśmy się na górę w poszukiwaniu następnego punktu. Tu wysłuchaliśmy przemówienia i naszym zadaniem było odnaleźć z pomocą tablic wystawowych, kto wygłosił cytowany fragment. Drugim elementem potrzebnym do wykonania zadania było zdjęcie „Josifa Stalina”, który okazał się pozostałością po czołgu.

 

Następne zadanie to łączność: jedna osoba nadawała, a druga odbierała wiadomość po drugiej stronie drogi. Nie mieliśmy z tym problemu, więc druga część plutonu pobiegła dalej. Na miejscu czekało nas iście nawigacyjne zadanie oznaczenia na nowej mapie 5 wartowni, w takim położeniu, w jakim znajdowały się one kiedyś. A w pamięci ciągle mieliśmy fakt, że przecież kanał portowy został poszerzony. Zadanie wykonaliśmy dzięki fortelowi dzielnej sztabowej plutonu Moniki „Mery” – zrobiła zdjęcie mapy z planu na zewnątrz koszar i mogliśmy uzupełnić mapę o dwie wartownie, których wcześniej nie zauważyliśmy.

 

Potem na 3 osoby z plutonu czekała zabawa z kolejnym „krzykaczem” w mundurze, czyli rzucanie granatem. Procedura była prosta – założyć hełm, rzucić granat tak, by wpadł do trójkąta ustawionego z kamieni (czyli na wroga) i upaść natychmiast po wypuszczeniu go z ręki, a potem pobiec po niego. „Żołnierze” obojga płci mieli nie lada kłopoty z wcelowaniem, ale koniec końców i to zadanie udało nam się zaliczyć i mogliśmy bieg ile sił pozostało w zmęczonych nogach, by z wykrywaczem metalu i saperką nasi wspaniali panowie wyszukali i odkopali łuski i odłamki pozostałe po wojnie. Nie muszę chyba dodawać, że udało im się to za pierwszym razem!

 

Nie lada wyzwaniem okazało się mierzenie wysokości wieży obserwacyjnej za pomocą metrowego kijka, ale i to nie stanowiło problemu. Chociaż wynik podaliśmy prawidłowy metodą liczenia przęseł, to i tak zostaliśmy zmuszeni do przeliczenia wszystkiego jeszcze raz metodą cienia i trójkąta, co polegało na położeniu się na ziemi tak, by kijek u stóp pokrywał się z wysokością wieży, a następnie odmierzeniu odległości od budynku i przeliczeniu wszystkiego na piasku.

 

Ostatnie zadanie to opieka nas rannym. Pan kapral szorstko, ale i z humorem przeszkolił nasz pluton z podchodzenia do meldunku. Opowiedział nam historię rannego w udo porucznika Leona Pająka, którego opatrzyli sanitariusze „spinając” rozszarpaną ranę na zaciski i agrafki, a potem opatrując to bandażem. Kiedy już wybraliśmy naszego „Pająka” dowódca i sanitariusz musieli zabandażować ranne udo opatrunkiem wojskowym. Nie wiedzieć czemu nasz ranny poczuł, że sanitariusz ukłuł go agrafką, skoro miał mieć rzekomo rozerwane tętnice i żyły po wewnętrznej stronie nogi – myśleliśmy, że przy takim bólu tego nie poczuje 🙂 Jednak kochane dziewczyny nie pozostawiły go samego cały czas do niego mówiąc i pilnując, żeby „nie patrzył w dół na krew i flaki”. Mnie jako dowódcy plutonu pozostało tylko wydanie polecenia „Nie idź w stronę światła” i pilnowanie sanitariusza Michała. Kiedy kapral był już zadowolony z naszej pracy, kazał nam podnieść rannego i odnieść go na miejsce zbiórki, ale zadowolił się w zasadzie 1,5 metrowym odcinkiem. Poinformował nas jeszcze, że numerki, które zbieraliśmy na każdym punkcie to numer telefonu, pod który mamy zadzwonić, żeby zameldować o ukończeniu gry.

 

Wprawdzie nie byliśmy na podium, ale jak na patrol, który poznał się tego samego dnia nie było źle. Zajęliśmy 8 lokatę, a po wszystkim czekała na nas grochówka, butelka wody, herbata i kawa. Spoceni, zakurzeni i zmęczeni, jutro poczujemy zakwasy… Za to podjęliśmy decyzję – za rok, to MY będziemy na podium. Odmeldować się!

 

Agnieszka Borkowska

Projekt i wykonanie: Mehowmy