VIII Międzynarodowy Zlot Pojazdów Militarnych Borne Sulinowo

Wstaje nowy dzień w Bornym Sulinowie i choć jeszcze nic nie słychać, to za kilka godzin huk będzie ogromny, a widoczność ograniczona przez chmurę pyłu i kurzu. A to wszystko za sprawą VIII Międzynarodowego Zlotu Pojazdów Militarnych „Gąsienice i Podkowy”. Podczas całej imprezy zarejestrowało się 3.508 osób. Przyjechali oni pojazdami militarnymi (637, w tym 139 motocykli i 3 czołgi) oraz cywilnymi (640, w tym 58 motocykli). Przybyli też ochotnicy-wolontariusze, jednak tym razem te około 50 chętnych osób nazywało się Żandarmerią Zlotową i to oni pilnowali porządku na zlotowisku

 

Najtrudniej było podjąć decyzję o wyjeździe. Czy sobie poradzę, czy się nie wygłupię…? Potem nadeszły wątpliwości i trzydniowe pakowanie się, by niczego nie zapomnieć. Już wiem, że będę spać w namiocie, nie będzie łazienek i takich tam wygód. Ograniczamy ilość ciuchów do 6 bluzek na 8 dni i dwóch par spodni. Dwie bluzy powinny załatwić sprawę, jakby było zimno. Do tego nie zapomnieć apteczki i papieru toaletowego. Taszczę tę ogromnie ciężką torbę i psioczę pod nosem, bo już zaczynam mieć siniaki na rękach. Na szczęście śpiwór dało się przytroczyć do plecaka. W Gdańsku łapię SKM do Gdyni i stamtąd już będzie pociąg. Wszędzie się dziwnie patrzą na dziewczynę w wojskowych spodniach w kamuflażu pustynnym, milicyjnej kurtce i kostce na plecach. Chyba że to moje glany… Tak czy siak, niezmiernie szczęśliwa dojeżdżam do Gdyni i zaczynam szukać moich kompanów. Potem pozostaje tylko odnaleźć pociąg, w którym będzie można się zdrzemnąć do Szczecinka.

 

W międzyczasie dowiaduję się od kolegów żołnierzy jak to jest z kuchnią w wojsku. Otóż jak nie wyjdzie pomidorowa, a nie ma więcej koncentratu, to będzie na keczupie. Ale najpiękniejszą sprawą jest kiedy nie wyjdzie rosół – gar wody i wrzucamy smalec. Oka są – będzie rosół. Wystarczy dodać magi dla koloru i warzywka dla smaku. Niestety nasze rozmowy kończy przerywany sen. Dzięki opatrzności, ze Szczecinka nie musimy szukać PKSu, bo odbierze nas znajoma i zawiezie samochodem. Tam, na miejscu zlotu na dzień dobry przemiłe panie w sztabie zarejestrowały każdego z nas wydając identyfikator (pieszczotliwie zwany przez szeregi „szmatą”), zacisnęły na ręce opaskę, wydały jarzeniowe rękawki i koszulki żandarmom, a także beret i przypinkę do niego.

 

Parę słów o życiu w naszym obozie: spaliśmy rzecz jasna pod namiotami. Część pod własnymi cześć w wojskowych NS’ach, do których wchodziło jakieś 5-6 osób. Za toaletę służyły nam Tojki, w których nie wiedzieć czemu każdy przez pierwsze dni szukał spłuczki. Dostawialiśmy talony na prysznic w domu kultury i na tzw. „koryto”, bo karmiono nas dwa razy dziennie czymś co z reguły zawsze było płynne lub półpłynne i zawierało kiełbasę i fasolę (a czasem nawet ziemniaki). Jeśli było za późno i nie załapaliśmy się na prysznic, zawsze pozostawała nam łaźnia polowa, czyli szereg długich koryt, do których przyczepione po obu stronach były krany. Co wieczór mieliśmy ognisko, ale w nocy marzliśmy niekiedy solidnie. Z kolei w dzień spędzaliśmy nieraz po 12 godzin w słońcu, aż usta zaczynały pękać. Jednak wspaniałe panie ze sztabu zawsze pilnowały, żebyśmy na zmianę zabierali ze sobą przydziałową butelkę wody 1,5 l, a nocą robiły gorące herbatki i dopieszczały chlebem ze swojskim smalcem i cebulką.

 

Co należało do naszych obowiązków? Pewnie najfajniejsze wyda się wam zatrzymywanie czołgów i pojazdów gąsienicowych. Ale po kolei, bo każda pozycja miała swój kryptonim:

  • Brama – pilnowanie czy każdy kto wchodzi na teren zlotowiska ma na ręce opaskę a na pojeździe naklejkę w odpowiednim kolorze (czerwone na pojazd militarny, zielone na pojazd cywilny). Jeśli wszystko jest ok., spuszczaliśmy łańcuch do wjazdu.
  • Śluza – ten kryptonim otrzymało wejście numer dwa, gdzie należało kontrolować opaski, żeby cywile nie weszli na teren obozowiska.
  • Fort – tam rozpoczynało się miejsce, od którego turyści mogli zwiedzać kramiki i oglądać pokazy samochodów. Należało jedynie pilnować porządku.
  • Płotki – w pewnym momencie musieliśmy zamknąć drogę wjazdową dla cywili, a otworzyć ją tylko dla handlu, gastronomii i organizatora. W tym celu ktoś musiał operować płotkami, które zastawiały przejazd, puszczając odpowiednio oznakowane pojazdy.
  • Patrol – grupy patrolujące (po dwie osoby) obchodziły średnio co dwie godziny teren obozu i sprawdzały czy samochody mają naklejone naklejki i czy wszystko jest w porządku.
  • Tankodrom – o, tak! Tu się można było wykazać i coś przeżyć. Zajęcie dla osób o mocnych nerwach. około 1/3 czołgowiska stanowiły głębokie muldy. Naszym zadaniem było stać z boku na górkach i obserwować czy motor, kład albo inny pojazd nie ugrzązł w błocie. Jeśli tak się stało, musieliśmy interweniować, czyli wejść na środek wzniesienia i zatrzymać nadjeżdżający pojazd. Co w tym takiego? Otóż wyzwanie zaczynało się wieczorem, kiedy pył i zachodzące słońce utrudniało widoczność. Trzeba było szybko reagować, ale i tak było parę kłopotów. Zdarzyło się na przykład, że kierowca PTS’a (gąsienicowy średni transporter pływający) ignorując nas wjechał w samochód, na szczęście obyło się bez ofiar i tylko samochód miał lekko wgnieciony tył.

 

Czy się baliśmy? Na początku owszem, panikowaliśmy i wątpiliśmy czy wątłe kobiety są w stanie zatrzymać jadący czołg. Pierwsze zetknięcie kiedy kierowcy podjeżdżali mimo wszystko strasząc nas, mroziły krew w żyłach. Wiedziałyśmy z koleżanką tylko jedno – nie możemy ustąpić mu ani kroku, bo przejedzie. Jeśli by zobaczył nasze wahanie na pewno dodałby gazu. Ale kiedy już tam stałyśmy, to uwierzcie, że nie ma lepszej adrenaliny, dzikszego uczucia, niż to kiedy przed twarzą przejeżdża ci moloch, a jego gąsienice masz niemal na wysokości oczu.

 

Wróciliśmy do domu z ciężkimi sercami. Bilans? Ja zachorowałam na ciężką anginę, koleżanka ma grypę, a kolega pierwszego dnia w domu dostał 15 minutowego krwotoku z nosa. Mamy poskręcane kostki, odciski, pęcherze i popaloną skórę na twarzy i rękach. Ale żadne z nas nie ma wątpliwości, że spotkamy się tam za rok, bo BYŁO WARTO!!

 

Agnieszka Borkowska

Projekt i wykonanie: Mehowmy